Na początek pytanie, które pojawia się na waszym mixtapie – czy sądzicie, że nadchodzi koniec świata?
Piotrek: Tak.
Rafał: Żyjemy w czasach katastrofy klimatycznej, w czasach, gdy ludzie się radykalizują w stronę, która pozwala spojrzeć na film Kabaret nie tylko jako relikt pewnej epoki, więc tak – zbliża się koniec świata. Dobrze jakby już nadszedł – szkoda, że w międzyczasie będziemy musieli przejść przez piekło. To cud w ogóle, że ludzkość dobiła do 2020.
Piotrek: Już mówiąc dokładniej – myślę, że nie koniec świata, ale spory cywilizacyjny wiraż, porównywalny z upadkiem największych imperiów. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to nie czeka nas widowiskowa apokalipsa, ale właśnie powolna degradacja. Nasze życie będzie coraz gorsze i gorsze; będziemy coraz więcej pracować, jeść gorsze jedzenie, rządy będą coraz mniej wydolne, polityka coraz częściej będzie sposobem przykrycia tej niewydolności, a nie próbą rozwiązania jakichkolwiek problemów. Mark Fisher, który ma feata na mixtape’ie, przywołuje film “Children of the Men”. Nazywa ten film o trwaniu w kryzysie. I tak będzie: trwanie w kryzysie. This is the way the world ends. Not with a bang but with a whimper. Wszystko to jest scenariuszem optimum, bo oczywiście może być znacznie gorzej.
A nie sądzicie, że to, co się dzieje jest procesem przejścia z jednego systemu w drugi, gdzie radykalnie zmieniają się poglądy ludzi (wymuszone przez okoliczności)? Że to moment, w którym cała ekonomia, to jak gospodarujemy zasobami i to, co jest dla nas ważne (jako ludzi) przechodzi wielką transformację? Że być może czekają nas wielki przewrot, rewolucja, konflikty, ale może po to, żeby stworzyć zupełnie nowy ład oparty na nowych zasadach, z poszanowaniem rzeczy do tej pory ignorowanych (na przykład środowisko)?
P:
Nie. Myślę, że system będzie się degradował. Polityka
zajmuje się tworzeniem wymyślonych problemów, przez które cierpią
niewinne osoby. Jedynymi w miarę sprawnie funkcjonującymi
podmiotami są korporacje, które w ogóle nie obsłużą takich
problemów, bo nie od tego są.
Zresztą, nawet gdybyśmy już
teraz przestawili się na w pełni zieloną gospodarkę, to dalej
jest za późno. CO2 już rozgrzewa atmosferę, a w okolicy mamy
kilka zjawisk, które grożą poważnym efektem domina – CO2
wydobywającym się z roztapiających się lodowców i metanem
wydobywającym się z dna ogrzewających się mórz.
R: Przewidywania naukowców sugerują, że nawet jeżeli to zmierza do rewolucji, to nie za bardzo będziemy w stanie nacieszyć się efektami tej rewolucji. Ludzkość w pogoni za postępem technologicznym wyeksploatowała Ziemię do takiego stopnia, że gdy będziemy chcieli zawrócić, to za bardzo nie będzie do czego. Jedynym rozwiązaniem jest zniknięcie ludzkości z powierzchni Ziemi, co jest najsłuszniejszą rzeczą na świecie. Jebać ludzkość z całego serduszka. Jeżeli przyroda miałaby wrócić do pierwotnego stanu, człowiek musiałby zupełnie nic nie robić. A tak w ciągu ostatnich 50 lat pozbyliśmy się 68% dzikich zwierząt na świecie i niewiele można z tym zrobić. Grunt, że Panda Wielka nie jest już gatunkiem zagrożonym. Pandy Wielkie są najlepsze.
Na pewno czeka nas ciekawa (niekoniecznie przyjemna) przyszłość. Ale odejdźmy od tematu końca świata. Jak się poznaliście i w jakich okolicznościach zaczęliście współpracę?
P: Jakoś 11 lat temu, przy okazji robienia płyty dla znajomego. Potem, po dwóch latach, zgadaliśmy się znowu i zaczęliśmy robić własne rzeczy.
Tworzyliście płytę dla znajomego?
P: Nieee, chyba było jakoś tak, że ja robiłem remiks kawałka, który pierwotnie był na bicie Rafała. I tak trafiliśmy na siebie, bo coś tam dogrywaliśmy szczegóły.
R: Nie nie, to nie był mój bit, historia jest ciekawsza. Piotrek robił remix do numeru, na którym ja rapowałem, ale mój wokal nie pasował zupełnie do remixu, więc został z niego ordynarnie usunięty.
P: Możliwe, mówiąc szczerze zupełnie nie pamiętam tamtych rzeczy.
R: Tam był tez bardzo ładny instrumental Piotrka – mam gdzieś tę płytę na CD, ale boję się ją odpalić. W okolicach 2007-2008 współpracowaliśmy razem z pewnym raperem z Warszawy, który teraz wizualizuje sobie takie kwestie, że to Lamborghini ze zdjęcia będzie jego, ale wtedy miał o wiele ciekawsze rzeczy do powiedzenia. Współprowadziłem z nim netlabel, a jedną z pozycji tego netlabelu był album tego rapera, na którym ja i Piotrek zaznaczyliśmy swoją obecność. Później poszła też pierwsza solówka digana, a następnie przez jakieś 2 lata kontakt między nami był dość sporadyczny. Po tych dwóch latach pokazałem Piotrkowi, co robię muzycznie, on pokazał mi, co robi, a że był w tym wspólny mianownik, to postanowiliśmy popróbować porobić jakieś rzeczy razem. W końcu ta współpraca doprowadziła do powstania Palmer Eldritch.
Czytałem, że jedną z waszych inspiracji jest hip hop, ale widzę, że macie z tą muzyką (a może raczej powinienem napisać subkulturą) trochę więcej wspólnego!
R: Haipehaope bez reszty oddany. Potrafię zarapować z pamięci całą pierwszą Molestę.
Ja potrafię to zrobić z wszystkimi płytami K44.
P: Ja nie. Ale pewno Pezeta to bym mógł sporo przewinąć pod płytę.
R: A tak serio, to od tego właśnie się zaczęła moja fascynacja muzyką. Rapowałem, potem zacząłem robić bity, a że bardziej interesowały mnie alternatywne linie rapu pokroju rzeczy z Anticonu czy Def Jux, to z czasem musiałem otworzyć głowę na inne gatunki muzyczne, by w końcu pozbyć się wszelkich ograniczeń.
P: No ja tak samo, chciałem mieć pod co rapować. Na szczęście nie rapuję, ale muzyka jest fajna.
R: Dzisiaj jak wracałem z pracy to puszczałem sobie Szejsetkilovolt – wspaniała płyta. Dukanie w znacznej części zwrotek jest tak naprawdę dyskwalifikujące, ale sentyment sprawia, że to jest absolutnie wspaniała rzecz, która zawsze będzie sprawiała mi kupę radości.
P: Nie słyszałem nigdy, ale jakoś nie czuję potrzeby. Mówiąc szczerze, jakoś nie czuję specjalnej nostalgii za rzeczami i nie czuję potrzeby oddawania hołdu klasykom. Są rzeczy, które 15-20 lat temu wydawały mi się niezwykle odkrywcze, a teraz nie mogę ich słuchać. Nie ma co patrzeć za siebie.
R: Bo nie siedziałeś w czasach gimbazy do drugiej, trzeciej w nocy, by oglądać sobie RBK Hip-Hop na Polsacie, prowadzone przez Łyskacza z Mor W.A.
Nagrywałem to na VHS!
R: Propsy. Kochałem ten program, DJ Trakmajster miał tam fajne lekcje o turntablismie. Dzięki temu wiem, jak te wszystkie tricki się nazywają.
Oglądałem też sobotnią Vivę na TVNie i nagrywałem każdy rapowy kawałek, żeby później całymi dniami puszczać w kółko klipy.
R: Przygoda z hip-hopem wynikała z tego, że po prostu nasze czasy nastoletnie przypadły na moment, w którym pierwszy boom się pojawił i rozwijał. Jak miałem kilka lat i przyjeżdżałem do swojej babci, to najmłodsza siostra mojej mamy, nastoletnia wówczas, słuchała sobie Liroya i Coolio na walkmanie. Siedziałem z nią pod kołdrą i dawała mi słuchawkę. Miałem wtedy 4-5 lat może. To był mój pierwszy kontakt z rapem.
Bardzo duża część twórców muzyki elektronicznej wychowanych w latach 80/90 miała swoją przygodę z hiphopem.
P: Normalna sprawa. To tak jak ludzi wcześniej napędzał rock’n’roll, potem punk, potem rave’y. Hip-hop był największą sceną niezależną w Polsce. I dalej jest, ale nie wiem, czy można jeszcze mówić o niezależności. Chodzi mi o to, że najwięksi polscy raperzy są po prostu największymi gwiazdami polskiej muzyki.
Właśnie te przygody z nagrywaniem hiphopu na VHS, na który trzeba było polować, przypomniały mi się, gdy słuchałem waszego mixtape’u. Lubicie pracować z taśmami?
P: Dla mnie taśma to w ogóle nieodzowny element brzmienia. Prędzej czy później coś przepuszczę przez tego szpulaka. Ścieżki z mixtape’u były przepuszczone przez magnetofon tylko raz. Wszystkie wesołe, “analogowe” efekty są z komputera. Jeżeli popsułem zabawę to przepraszam.
Taśmy, czy winyle?
R: Jasne, że winyle. Nie ma w muzyce wiele przyjemniejszych rzeczy niż ciepełko z winyla.
P: Team winyl po całości. Kaseta to dziecko kompromisu – mała, żeby się łatwo przenosiło i używało w samochodzie/walkmanie. Winyl to jest sposób na obcowanie z muzyczką – okładka większa od twojej głowy itd. I właśnie ciepełko i szuranko winyla jest nieporównywalnie lepsze od białego szumu taśmy.
Rozumiem, że obaj macie analogowe dusze. Czy podczas tworzenia muzyki na albumy pracujecie więcej z analogami i instrumentami, czy jednak przy komputerze?
P: Ostatnio właśnie więcej cyfrowo. Mam kilka instrumentów i uwielbiam je, to jest osobny sposób na obcowanie z muzyką. Natomiast ostatnio jeżeli robie muzykę, to właściwie tylko w laptopie.
R: Sercem mojej konfiguracji sprzętowej jest oczywiście komputer z interfejsem audio. Ale syntezator Korg Monologue, który ostatnio absolutnie dominuje w trakcie mojej pracy nad muzyką, to sprzęt analogowy. Gdybym miał więcej pieniędzy, to z pewnością analogów byłoby więcej.
P: Raczej nie bawię się w “look mum no computer” ani inny trv analog, bo po prostu to niewygodne i wolne, a efekt niespecjalnie przebija zestaw kilku klocków analogowych plus DAW.
W jaki sposób pracujecie nad materiałem? Jak wygląda wasza praca studyjna w duecie?
P: Przesyłamy projekty między sobą, póki obydwaj nie jesteśmy zadowoleni. Każdy ma prawo ingerować w jakikolwiek element projektu.
R: Z uwagi na odległość, jaka jest między nami, pracujemy osobno i przesyłamy sobie projekty. Raz coś zacznie Piotrek, ja dogrywam swoje rzeczy, odsyłam, on poprawia, odsyła, konsultujemy poprawki, wprowadzamy je i tak dochodzimy do momentu akceptacji utworu. Albo odwrotnie: ja coś zacznę, wysyłam Piotrkowi, by coś dograł i tak to leci. Proporcje są różne – są płyty, gdzie więcej projektów rozpoczęło żywot u Piotrka, są też takie, które w wiekszości rozpoczęły się z mojej inicjatywy.
Czyli pracujecie raczej samotnie?
P: No tak. Ciężko się złapać w ogóle z ludźmi.
Jak później odnajdujecie się we dwójkę na scenie i jak przygotowujecie się do wspólnych występów?
P: To akurat proste. Patrzę co Rafał gra i staram się coś szybko do tego znaleźć coś ciekawego.
R: Występy to zupełnie inna kwestia. Przyjeżdżam do Piotrka i zwyczajnie gramy kilka prób przed. Chociaż muszę przyznać, że przy ostatnich koncertach byliśmy już tak zgrani, że nawet nie musieliśmy ich grać.
Czyli zupełny spontan.
P: Mamy kilka projektów, od których zaczynamy, a potem dookoła nich improwizujemy. Tak, liczy się efekt końcowy i jak to wszystko siedzi ze sobą.
R: Na koncertach jest tak, że mamy rozpisane z góry zwykle jakieś 2-3 minuty utworu, po których zaczyna się pełna improwizacja.
Gdzie czujecie się lepiej? W studio czy na scenie?
R: To zależy. Według mnie to zupełnie inny rodzaj odczuć. Kiedy siedzisz nad projektem jest to proces dość intymny, osobisty, który potrafi być prawdziwym wyzwoleniem dla gorszego nastroju. Scena nastawiona jest na dzielenie się tym z ludźmi i nic nie działa lepiej niż możliwość spojrzenia na to, jak euforycznie ludzie reagują na coś, co wychodzi spod twoich palców.
P: Nie wiem czy można mówić o studiu, ale generalnie ostatnio czuję się lepiej dłubiąc w domu. Kiedy poświęcasz muzyczce naprawdę dużo czasu, jesteś w tym szczery sam ze sobą i pracujesz nad tym, to wpadasz w taki dziwny lot, że właściwie trochę obojętniejesz na ludzi i to jest super.
R: Ostatnio to nie za bardzo masz inną możliwość.
P: A co do tego – no tak, wiadomo, pandemia zamknęła branżę. Trudno, można zająć się czymś innym niż występami.
R: W kazdym razie mieliśmy moment, gdy koncerty graliśmy stosunkowo często i o ile bardzo to lubię, to jednak życie w regularnej trasie nie byłoby dla mnie. Idealne jest to, gdy możesz to równoważyć. Koncerty mają też tę zaletę, że często to okazja do zobaczenia się z ludźmi, z którymi spędzasz godziny dyskutując w Internecie, ale z uwagi na odległość nie możemy się tak często widzieć.
Czym jest dla was praca z dźwiękiem? Dlaczego to robicie?
R: Robię to, bo zawsze czułem potrzebę wyrażania siebie i doskonalenia, a jednocześnie daje to możliwość odcięcia się od nadmiaru innych bodźców. Jesteś ty, muzyka i nic więcej. To absolutnie zajebista rzecz.
P: Nie wiem. Niektórzy po pracy grają w gry, ja po pracy robię muzykę. Myślę, że tworzenie jest jedyną w swoim rodzaju aktywnością… Sam nie wiem. Czasem mam dość, czasem jestem zmęczony, czasem zastanawiam się, co robię ze swoim życiem. Ale mimo wszystko nie ma nic innego porównywalnego. Nikt nie poukładał tak tych nutek przede mną i nikt nie dobrał takiego a nie innego brzmienia. I mało jest ludzi, którzy mogliby powiedzieć coś podobnego.
R: Kiedyś powiedziałem – nie pamiętam czy podczas wywiadu, czy w jakiejś prywatnej rozmowie – że muzyka podejmowana hobbistycznie to taki obszar, w którym człowiek może być w stu procentach wolny, nikt ci niczego nie narzuca, nie musisz spełniać roli narzuconej przez społeczeństwo. Mogę sobie w jednej chwili zrobić hip-hopowy bit, a chwilę później robić jakieś noise’y w stylu Yellow Swans. Jeżeli coś wymyślę, mogę zaraz wprowadzić to w życie. CZY MUZYK JEST DE FACTO BOGIEM? To ważne pytanie na ten tydzień, drogie dzieci!
P: Ojej. Ja po prostu staram się zrobić jak najlepszą, jak najciekawszą muzykę i już.
Oprócz muzyki wydawanej w formie albumów, tworzycie ją również do filmów i gier. Czy tworzenie na potrzeby obrazu jest dla was większym wyzwaniem?
P: To jest ciekawa rzecz, bo muzyka w obrazie funkcjonuje zupełnie inaczej niż sama z siebie. Na przykład był jakiś numer, który wydawał mi się jakiś naiwny i dopowiedziany, a w filmie świetnie siedział.
R: Tworzenie na potrzeby obrazu to trochę inna sprawa, bo tu musisz już pomyśleć o charakterze zlecenia, utrzymaniu odpowiedniego klimatu. Jest totalnie tak, jak stwierdził Piotrek.
P: Więc nie wiem, czy większym wyzwaniem, mówiąc szczerze chyba nie. Ale to po prostu granie według trochę innych reguł i to jest ciekawe.
Gdybyście mieli okazję stworzyć zupełnie nową ścieżkę dźwiękową do już istniejącego filmu i moglibyście wybrać go sami, co by to było?
R: O JEZUS MARIA. Nie wiem.
P: Ojej, jakie pytanie. Czekaj muszę pomyśleć. O wiem! Nolan ma jakieś makabrycznie nudne soundtracki, jakąś beztreściową muzykę, która po prostu robi efekt “teraz głośno”, “teraz skradanie”.
Haha, coś w tym jest.
P: Najlepszy moment Hansa Zimmera to ten ambientowy kawałek z Incepcji.
R: Według mnie do Interstellara Zimmerowi pierwszy raz w życiu coś się udało. Z Incepcji nic nie pamiętam.
P: Eeee, znowu drony, ale tym razem na organach, nie na trąbach.
R: Przecież właśnie chodzi mi o ten motyw główny, który jest ewidentnie zerżnięty z twórczości Philipa Glassa. Beka z Zimmera, że aby zrobić najlepszą rzecz w życiu, musiał ruchać patenty innych.
P: No ale tak jest w tej Incepcji, że ten jedynie naprawdę zapamiętywalny moment to te trąby z Edith Piaf.
Nazwa waszego duetu nawiązuje do jednej z powieści Philipa K. Dicka. Dlaczego akurat do niej?
P: Bo to dobra postać na bycie patronem.
Co, poza muzyką, inspiruje was do tworzenia?
P: Mnie ostatnio książki. Jakby książki mogą dać ci ten stan emocjonalny, który gdzieś się w tobie unosi i który ciekawie można próbować przenieść na muzykę. Może to jest też odpowiedź, dlaczego Palmer Eldritch.
R: Książki, filmy, obrazy, historie o ludziach i frustracja. Potrafią mnie zainspirować na przykład fragmenty biografii Kim Gordon (to dosłownie z ostatnich dni) czy przeczytana historia o człowieku, który brał udział w Marszu Śmierci. Albo historia o samobójstwie osoby transeksualnej. Albo obejrzenie serialu Dark. Inspiracje łapie się z każdego momentu życia. Nigdy nie wiesz czy inspiracją nie będzie na przykład to, że przechodzisz obok dwóch osób palących papierosy, których twarzy nie jesteś w stanie dostrzec przez okalający ich dym, a potem sobie myślisz, że ciekawie by było przenieść to uczucie w muzykę. O właśnie, zapomniałem. Na płycie The Empire Never Ended w jednym z utworów jest wyciszony moment, który jest tribute’em dla Marka Hollisa, powstałym niedługo po informacji o jego śmierci. Tak więc inspiruje naprawdę wszystko.
Oboje wymieniacie książki jako inspiracje, więc muszę też zapytać o najważniejsze książki, jakie na was wpłynęły. Macie takie?
R: Długo by wymieniać. Tak z pamięci to na pewno twórczość Philipa K. Dicka i Kurta Vonneguta oraz Vladimira Nabokova z czasów, gdy ten pisał po angielsku. Bardzo ważną książką jest dla mnie “Buszujący w zbożu”, którą to powieść dostałem na 16 urodziny, ale nie wiem czy byłbym w stanie teraz ją docenić tak jak wtedy. “Sto lat samotności” Marqueza też jest bardzo bliskie mojemu sercu. W kwestii książek u mnie jest naprawdę różnie. Z trzy lata temu pogodziłem się z fantasy po latach rozłąki, wcześniej katowałem science-fiction, ostatnio miałem fazę na biografie oraz wywiady–rzeki, a w tej chwili czytam na przykład “Boga urojonego” Richarda Dawkinsa i leci już do mnie paczkomatem “Kosmos” Carla Sagana oraz “Krótka historia o czasie” Stephena Hawkinga.
P: Trzy stygmaty Palmera Eldritcha. A poza tym Valis i “Przez Ciemne Zwierciadło” od Dicka, Rzeźnia nr 5, ta książka Junga o Alchemii była fajna, szczególnie część, w której nie pisał o psychologii. Ostatnio zabrałem się za „Ulissesa” i jest super, to przenoszenie punktu narracji jest bardzo psychodeliczny i bardzo mi się podoba. Poza tym trochę esejów, Retromania, Realizm Kapitalistyczny i „Wszyscy jesteśmy cyborgami”.
R: A, jakby ktoś z czytelników miał do odsprzedania “Paradoks. Dziewięć największych zagadek fizyki” z jakąś znośną cenę, to bardzo chętnie przygarnę. Piszcie na nasz fanpage.
A jeżeli chodzi o muzyczkę, jakie nowe albumy i artystów z Polski polecacie posłuchać?
R: Z Polski bardzo polecam album “Astrokot i przyjaciele z odległych galaktyk” od Astrokota – album, który wyszedł w labelu Opus Elefantum prowadzony przez naszych ziomków z Vysoke Celo. Znałem ambientowe dokonania Astrokota, które już były wspaniałe, ale tutaj panuje jakaś taka narkotyczno–psychodeliczna atmosfera, za która pokochałem chociażby krautrock.
P: W sumie ta pandemia wybiła mnie z rytmu słuchania nowych rzeczy, ale Bałtyk zapadł mi w pamięć.
Opus Elephantum zawsze na propsie.
P: Tak, to prawda. Czekam jeszcze na Włodiego z 1988.
R: Tak, Włodi z 1988 to będzie kosior, wierzę.
Ostatnie pytanie, z jakimi dźwiękami kojarzy wam się Polska?
R: Z dźwiękami przekrojonej cebuli.
P: To dobre pytanie. Z hałasem blachy falistej. I krzykami kiboli. I z dźwiękiem szlifierki kątowej.
R: Z hałasem komarka, który jeszcze nie chce odpalić.
Dziękuję za rozmowę.